Witaj nieznajomy!
Zaloguj | Pomoc


Historia krainy Galimoru

Preludium

W Galimorze czas płynie błyskawicznie, a i bardzo wolno równocześnie.

Pomyślicie zaraz pewnie, drodzy czytelnicy, że autor, choć kronikarz, już na wstępie zdobył się na czerstwą krotochwilę. Facecje, która miast bawić – żenuje, miast ciekawić – degustuje, przysparzając tym samym autorowi opinię zdziecinniałego pierdziwora.

Nic z tych rzeczy, moi drodzy.

Choć zapewne Was to zdziwi, starzec nadal będzie upierał się przy swoich słowach. Po pierwsze, ponieważ z racji wieku, przysługuje mu należny mir i szacunek wśród swoich czytelników. Po drugie, gdyż słowa te zostały utrwalone i spisane, a to co zapisane - wieczne musi być i ze wszechrzeczy prawdziwe. Po trzecie wreszcie, bo są ku temu liczne dowody i przesłanki, które wnet spieszę wyjaśnić.

Przepływ czasu, mierzony już od niepamiętnych dziejów, wydawałoby się, nie powinien skrywać przed nami żadnej tajemnicy.

Jak wiedzą niemal wszyscy, czas mierzymy w latach. Te zaś w Galimorze rozkładają się na x miesięcy, przechodzących w równe x dniowe okresy.

Jak wiedzą niektórzy, dni dzielimy dalej na godziny czyli hory te zaś na puncta i momenta, coraz bardziej precyzyjnie ujmując upływające naszym życiu chwilę.

Na tym rzecz jasna pojęcie czasu się nie kończy, są jeszcze milionowe kwarty i tercje. Trudne do ogarnięcia myślą – dekady, wieki i eony. Mamy też i cykle, które lepiej niż każde inne określają ruch przemieszczającego się po niebie słońca.

Więcej na ten temat możecie przeczytać w „Krótkim opisie aury Galimoru z uwzględnieniem kalendarza” autorstwa tatsu Rybiookiej do której to lektury szczególnie zachęcam przyszłych astrologów, magów i wszelkiej maści naukowców.

Dysponując tak szeroką gamą atrybutów pozwalających nam określić upływ czasu nie trudno odnieść wrażenie że płynie on nieubłagalnie i zdecydowanie za szybko. Wiedzę tę z pewnością potwierdzą bywalcy karczmy czy poszukiwacze przygód - uczestniczący w wyprawach i potyczkach z dala od samej areny.

Wierę, nie raz i nie dwa, zdarzyło Wam się stracić całe tygodnie z życiorysu z powodu jednej wycieczki do gospody, nawet skąpo i oszczędnie zakrapianej rozcieńczonym piwem.

Sama prawda, pomyślicie – jako żywo! Nie wszystko zgoła jednak udaje się poddać tym samym cyklom, wedle których rządza się odwieczne fata słońca i przyroda. Tak moi drodzy. Istnieje taka rzecz. Jesteśmy nią my. Ludzie i wszystkie zamieszkujące tą krainę istoty.

Dziwicie się? A jak inaczej można wytłumaczyć fakt że istoty, pamiętające nawet najodleglejsze czasy i zdarzenia, wciąż przemierzają tę krainie w swej bardziej lub mniej ludzkiej proweniencji?

I dziękować za to Bogom, bo choć lata przemijają niewiasty wciąż są gładsze i piękniejsze od kwiatów nenufaru, a barki i ramiona mężów nie tracą niczego ze swej młodzieńczej witalności.

A wszystko dlatego że czas płynie inaczej. Czas który jest dobą i godziną. Wiekiem i miesiącem. Czas który jest mapą. Potężną płaszczyzną, na której ślady Bogów jak i ludzi, były, są i będą nanoszone ręką wszechwładnej Historii.

Powstanie

Na początku była myśl.

A przynajmniej tak twierdzą niektóre z dawnych ksiąg na czele z „Gają” i „Powstaniem Świata” autorstwa Endeina, chluby i patrona kronikarzy. Dzieła, które wyszły z jego ręki, znaleźć można w wydanej nakładem Oriona „Historii Galimoru”. Pierwotny rękopis wciąż jest dostępny w Galimoryjskiej Bibliotece. Kto nie był i nie widział, będzie miał okazję pójść i przekonać się na własne oczy.

Z myśli narodzili się zaś Doromowie, odpowiedzialni za powstanie Gai. Tej samej z której ulepili świat. I wszelkie stworzenie świat zamieszkujące. Tak narodziły się elfy i niziołki. Krasnoludy, orki, trolle i chochliki. No i ludzie.

Doromowie podzielili wytwór własnych rąk i myśli na sześć krain, opiekę nad którymi pozostawili w rękach Theolów. Pierwszym wśród niezliczonych dzieci Andary.

Troje z nich zstąpiło także na Westalie, gdzie niedługo potem zasadzili pierwszy żołądź. Z żołędzia zaś wykiełkował Ab’an Geodenen, drzewo końca i początku. Drzewo śmierci i narodzin. Narodzin Galimoru.

Choć wielu próbowało przede mną i wielu próbować będzie gdy przeminę, wątpię by komukolwiek udało się ustalić faktyczną istotę zasiedlenia granic Galimoru. Wiadomym jest tylko że najpierw było drzewo, a niewiele później, pracujące ramię w ramię elfy, krasnoludy i ludzie otoczyli je drewnem i obwarowali kamieniem. Powstało Tesmir, miasto środka, a Galimor zalały ludy z całej Westalii…i nie tylko. Już wówczas, gdzie okiem sięgnąć widać było ciągnące ku piaszczystym brzegom statki, alabastrowe żagle łopotały na przyjaznym wietrze.

Ta wspólna praca, walka ramie przy ramieniu o każdą piędź i spłachetek urodzajnej ziemi, symbolicznie zjednoczyła wszystkich mieszkańców Galimoru. Zjednoczyła, tylko po to by jeszcze mocniej rozdzielić ich w przyszłości.

Jednak żadna walka, nie przyniosła by właściwych rezultatów gdyby nie pomoc Theolów. To właśnie oni, na rączych wierzchowcach przemierzali ziemię Galimoru, stawiając grody i zamczyska, budując drogi i karczując lasy. Łopocąc czerwonymi płaszczami spadali z bronią w ręku na bestie i potwory – splugawione dzieci przeklętego Venara.

Wtedy też ludność Galimoru wykłuła dla nich jeszcze jeden termin. Nazwę bardziej adekwatną niźli wszystkie inne dotychczas wymyślone – Karmazynowi Jeźdźcy.

Bart666, opiekun wędrowców i podróżnych, mikie – strażnik ładu i porządku, szczególnie zawzięty na pomioty Venara, no i wreszcie dzonder – stwórca, na samym czele Karmazynowej chorągwi. Przemierzali świat, stojąc na straży równowagi i porządku. Roztaczając opiekę. Widzialną i niewidzialną. Trwając.

Pierwsza Era

Karmazynowi, wbrew powszechnemu mniemaniu, nie rozsiedli się na należnym ich tronach. Nie zadomowili się w pałacu, który ludność postawiła na ich część w stołecznym Tesmir – mieście środka. Przygotowali jeszcze powszechny spis praw i obowiązków, położyli podwaliny na rozbudowę i powstanie najświetniejszej karczmy - „Pod Pijanym Smokiem”, a na sam koniec powołali spośród ludu kilku nielicznych wybrańców. Polecając im strzec zapisów kodeksu i litery prawa. Przyoblekając ich w pomarańczowe płaszcze, wyróżnili spośród tłumu. I zesłali nań przekleństwo odpowiedzialności.

A potem, odjechali – odeszli do swojej domeny. Bez szumnych zapowiedzi, surm i grania rogów. Znikli na swych rączych koniach, łopocąc czerwienią płaszczy i czernią kropierzy. Jak dotąd nikomu nie udało się odnaleźć tego miejsca i według mej skromnej opinii, nie uda się to nigdy. Ale łatwowiernych głupców nie brakuje. I nie brakowało ich i wówczas. A tych, którzy zabrnęli za daleko, Jeźdźcy naznaczali wiecznym potępieniem, przyoblekając ich ciała w ogniste koszule i krwawe opończe, by na powrót z daleka obserwować zataczającą kręgi historię Galimoru. Aż po dzień dzisiejszy.

Tymczasem rychło napływająca do krainy ludność, wyrzezała sobie drogę na sam szczyt pokarmowego łańcucha. Ujarzmiono dzikie bestie, przetrzebiono gęste puszcze i ostępy, skuto i rozsadzono potężniejsze skały. Pierwsze zamki i fortece, ugodziły w niebo setką strzelistych wież i murowanych sklepień. Wsie i miasta dostarczały żywności, skór, broni i przede wszystkim – złota. Dobrobyt, widać to było wyraźnie, sprzyjał nowo osiedleńcom. Nie brakło im niczego, a majątek który pomnażali, powoli wypełniał komory coraz większych skarbców, procentował w bankach. I jak zawsze w takich sytuacjach, znalazł się ktoś dla kogo było to za mało. I tak jak na samym początku, ziemie Galimoru znów zalały hordy zbrojnych i potworów. Tym razem jednak nie po to by budować i zdobywać, ale żeby grabić i mordować.

Miecze i topory, nie przekute jeszcze na lemiesze, zaciążyły w dłoniach krzepkich bohaterów. Ogniste kule i przyzywane błyskawice raz jeszcze przecięły niebo tęczą skandowanych zaklęć. A usatysfakcjonowana ludność, pławiła się we krwi i dobrobycie.

I chociaż Galimor nie posiadał nigdy scentralizowanej władzy, monarchy czy imperatora, szybko znaleziono remedium zastępcze. Flagi i sztandary załomotały w siedzibach utworzonych gildii. A gromadzący się pod nimi – kobiety i mężczyźni, zjednoczeni nową nazwą i przynależnością, z większym jeszcze ogniem i zapałem skoczyli do gardeł swoim konkurentom.

Arquel, Bimbrownia, Bogom Nocy Równi, GROM, Gothic, Krwawi Brodacze, Lux In Tenebris, LOTR, Mystere, Ostateczni Pogromcy, Przymierze Trzech Ostrzy, RTOL, Ravens, Wojownicy Nocy…

To tylko niektóre z wielkich nazw. Gildii, po których zostały tylko ruiny lub cienie dawnej chwały, jak i tych których moja krucha pamięć nie zdążyła już utrwalić na kartach papieru.

Były to czasy wielkich wojen i równie wielkich bohaterów. Podniosłych czynów i przewrotnych zdrad. Spisków i intryg, gęsto przetykanych urodą i temperamentem znamienitych wówczas kobiet.

Zaiste. Była to era sukcesów i porażek. Heroicznych starć, potężnych, jakby naiwnie to nie brzmiało – milionowych armii. Krwawych i śmiertelnych pojedynków - stolinowych herosów. Era wypitego wina i przesypującego się między skarbcami złota. Dlatego słusznie została nazwana Erą Złotą.

Było miło i zabawnie, rzewnie i melancholijnie. Ekscytująco i ciekawie, chociaż czasem mdliło aż do obrzydzenia. Strasznie było, aż za przeproszeniem Waszym, jajca puchły, a i pikanterii nie brakło nikomu. Niejednemu na wspomnienie niektórych kobiet, jeszcze teraz płoną pewnie uszy, że o całej reszcie już nie wspomnę.

Grubo nie wszyscy z nich byli ludźmi czy elfami. Wielu spośród bohaterów wyróżniało się swoją obcością. Lecz choć od ludzi różnili się czasem diametralnie, byli nam bliżsi niż większość dziś kroczących po ich ścieżkach istot. To ich namiętności i pasje podsycały ogień życia, sięgającego nieba Galimoru.

tatsu, Vidette, HordHawk, LordJao, Psychus, Orion, Thaumiel, tomch, Kronos II, Simara, Gaikokujin, Khayman, Stogar, Crade, Tiger, Estraven, MadAnt, Tensarioth, BloodRaven, Freja, Sir Keldorn, Gerwulf, Korffossa, mściciel, Shogun, dzija, Tequila Valandil, Luthien, Necrocannibal, Achreon, Tenshi, Sailora, Ashka, Ir Khazur, Tom Bombadil

Imion tych, których pominąłem nie sposób nawet zliczyć. Za co wybaczenia serdecznie upraszam. O te i inne brakujące miana musicie spytać kogoś kto pamięta tamte czasy lub wręcz przeżył je aktywnie, walcząc ramię w ramię z herosami minionego wieku. Tak, jeszcze można spotkać ich na traktach Galimoru, choć zostało ich już tak niewielu…

Być może, jeśli znajdą dla Ciebie jedną chwilę, opowiedzą Ci o tamtych wydarzeniach. O potężnych wojnach i przewrotnych intrygach.

O stuletniej chyba wojnie LOTR Pragnących Harmonii z Siejącymi Chaos i Zniszczenie przedstawicielami gildii RTOL. O wielkim konflikcie wywołanym przez Przymierze Trzech Ostrzy, które pod przywództwem Thaumiela rozpoczęło swą ekspansje na ziemie Galimoru. Może zdaliby relacje z kolejnych ich podbojów. Z walk, które toczyli z RTOL i Ostatecznymi Pogromcami. Z Ostatecznego rozstrzygnięcia zapoczątkowanego konfliktem Mystere, a zwieńczonego epickim pojedynkiem między tmochem, a Lordem Jao.

Dowiedzielibyście się jak zwycięstwo tego drugiego, zmusiło demona do kapitulacji, rozwiązania gildii i niedługo potem – opuszczenia Galimoru. Ale nie mnie o tym pisać, ani opowiadać.

Z obawy i z szacunku – do wydarzeń, których nie pamiętam. I do tych, które znam tylko z subiektywnych relacji. Jeśli zaś coś już utrwalić, to tylko trzymając się faktów. I swej własnej, starannie wyselekcjonowanej wiedzy.

Bo chociaż było miło i przyjemnie, czas I Ery dobiegł wreszcie końca. I jak zostało zapisane:

Karmazynowa łuna otoczyła świat, gęstym woalem zapomnienia. Jeźdźcy spłynęli z gór na ziemie, ogniem znacząc swoją ostatnią galopadę,

Przybyli ze wschodu, a wśród nich znalazł się również brodaty barbarzyńca. Pierwszy, obdarowany Boską mocą spośród setek innych śmiertelników. I ostatni, który z toporem w ręku i szmaragdowym błyskiem w oku żegnał pogrążającą się w nicości krainę.

Karmazynowi przybyli. Smolista czerń zastąpiła światło.... Dnia 13 miesiąca Xaltl 45 roku Galimor został dotknięty Armageddonem...

Druga Era

I nastała nicość.

Płacz, trwoga i zgrzytanie zębów. I było przeraźliwe zimno. I jeszcze bardziej dojmujący ból. Wielu bohaterów nie przeżyło kataklizmu, byli jednak tacy, którzy pouciekali. I kryjąc się poza granicami nawiedzonych zniszczeniem ziem, dalej kultywowali swoje tradycje, ucztowali na zamkach i z niezachwianą wiarą spoglądali na skąpane w popiele granice krainy. I ugięło się twarde serce barbarzyńcy.

Powołał spośród żywych, do pomocy jeszcze jedną postać – Psychusa. I tym razem to oni, ujmując karmazynowy proporzec jęli oczyszczać ziemie z prochu i pyłu. Krwi i rozkładających się kości. Galimor w bólach narodził się ponownie. A czasy te nazwano Drugą Erą.

Wszystko zaczęło się od nowa. Zamki wnet odbudowano, barwne sztandary zalśniły na strzelistych blankach wież. Chłopi powrócili do swych siół i chałup, górnicy do kopalń, a kupcy do liczenia złota. Wino i miód lały się strumieniem, kiedy karczmarz nie nadążał z wycieraniem kufli. Jak Galimor długi i szeroki świętowano nastanie nowej ery. I nowego porządku, który miał nastać razem z odrodzeniem.

A potem kultywując niechlubną tradycję, powróciły dawne swary. Odżyła niechęć i nienawiść. Jednak zamiast orężem, coraz częściej sięgano po inne sposoby konfrontacji. Spiski, kłamstwa i intrygi. Broń o wiele bardziej zabójczą. I podwójnie niebezpieczną. Wielu ludzi odeszło, a i przyszło ich niemało. Jednak coraz trudniej przychodziło im umiejętnie zastąpić, dawnych bohaterów. I choć tamte czasy, kłamstwa i pogardy, obfitowały w liczne wydarzenia, nie sposób o nich opowiedzieć, ni tym bardziej spisać w jedną spójną całość. Zbyt wiele było niedomówień, zbyt wiele półprawd i jawnych zatajeń by z całkowitą bezstronnością zdać sprawę z ówczesnych wydarzeń.

Z tych, którzy wtedy pojawili się, bądź wychynęli z cienia, zaznaczając swoje punkty na mapie historii, wyróżnić można kilka imion. Wśród nich byli: Dei Velkyn, Nergleth Von Diesel, Claudius, Wiher, Migaja, Hybryda, Avarello, Furior Andurli, Fenna, Bartimeus, Samantha, Condic, Arnubis, Archont, Solange, Al Ur...

Upadały dawne gildie i organizacje. Owszem, były też i takie, których obecność zatarła się w pamięci. Które zrobiły wiele i być może, jeśli kiedyś znów otworzą oczy, zrobią jeszcze więcej…Arx Amarth, Pod Pijanym Smokiem, Kyorl Del Olath Tauren, Rzępolące Pijusy, Zmierzch Wojny…

A potem…Potem nastała pustka. Przetykana coraz cichszym odzewem tych którzy pozostali. Senność, jak glina, oblepiła sylwetki tych dawnych i tych do niedawna walczących bohaterów. I podobnie jak glina, szybko zastygła, przynosząc odrętwienie. Stagnacja jak zaraza, obejmowała coraz to nowe ziemie, a i karczmarz, z roku na rok rzadziej uzupełniał stan swojej piwniczki.

Wojny na stale opuściły tę krainę, kompletnie ustępując miejsca gardłowaniu na Tesmirskim forum czy w gildyjnych aulach. I tak jak kiedyś płakano przez nie, tak płakano po nich. A łzy, nie wysychają na niektórych po liczkach nawet po dzień dzisiejszy.

Mówiono że to wina nowo osiedleńców, nie potrafiących wziąć przykładu z dokonań starych weteranów. Inni twierdzili że jest wręcz odwrotnie i to właśnie grupy najbardziej doświadczonych postaci, nie potrafią nawiązać współpracy i dopuścić do działania tych młodszych stażem w Galimoryjskiej krainie.

Mówiło się o coraz szczelniej zamkniętych grupach dzierżących w dłoniach klucz do władzy nad krainą, o złej diablicy – kochanki chaosu i o paskudnym trollu, brutalnie mordujących wszystkich wichrzycieli.

A ja powiem że brakowało ambitnych jednostek. Starych i nowych postaci, których obecność zmuszałaby innych do zabrania głosu, poniesienia oręża i słowa, opróżnienia kilku dodatkowych kufli w opustoszałej gospodzie.

Powiadano że Karmazynowi, przestali spoglądać w kierunku Wesalii, inni zarzekali się wręcz że Bogowie odeszli. Reszta, wyglądała w ich kierunku wypatrując nadchodzącej zmiany. Lata mijały, a nadzieja przeistoczyła się w zwątpienie, a potem coraz większą rezygnacje i apatię. Dziś, niewielu już wierzy w przywrócenie blasku tej krainie, a liczne proroctwa rychłego końca usłyszeć można już nie tylko z ust radykałów i wykolejeńców, ale i statecznych, poważanych istot, niekiedy nawet dawnych bohaterów.

Były i owszem w tym czasie drobne zrywy i poważne nawet przedsięwzięcia, ale w perspektywie czasu, nie udało im się przebić przez twardą glinę powszechnego już zobojętnienia.

Imiona, których jeszcze tutaj nie wymieniłem, a których należy wyróżnić w tym czasie głębokiego letargu: Reinfald, Gilander, Roven, Falmarine Luu, Zefir, Rindevein, Klarimm, Bazyl, Adrianow VI, Velhariel, abit, Lauretta, Krezus i wielu innych.

Nawet niedawna walka ze srebrzystołuską smoczycą w gruzach burzonego przez nią Tesmir, wysyp i ucieczka więźniów z ratuszowych cel, ani reaktywacją Przymierza Trzech Ostrzy pod wodzą powracającego z zaświatów Thaumiela, nie były w stanie niczego już zmienić. Powstrzymywały tylko chwilowo eksodus, wszystkich opuszczających tę krainę ludzi. Galimor zamarł w pozbawionym nadziei trwaniu, usnął – na posterunku pozostawiając tylko nielicznych. Tych, którzy niebaczni na słowa wieszczów i proroków, postanowili na własne oczy, zobaczyć Ostatni Armagedon, albo zmienić treść ich przepowiedni…

Gracze online: (0)

Wieści z karczmy

Inarus (00:31): Zabrał swój wcześniej porzucony płaszcz na którejś z ław i zarzucając go na siebie rzekł
- Dziękuję gospodarzu z Twą gościnę. Do następnego!
Odwrócił się i skierował w stronę drzwi.
- Strzemienny na drogę? Grasz moją muzykę bracie - wyszczerzył się do Rienfalda i popędził za nim dotrzymując mu kroku.
Reinfald (00:18): A zatem w drogę. * wstał od stołu, gestem zachęcając elfa by poszedł w jego ślady. * Bywajcie karczmarzu. I dzięki za piwo. Podaj no jeszcze któryś z twych gąsiorków, coby podróż nam szybciej biegła. Tamten samogon na jagodach smakował niezgorzej. Dzięki, gospodarzu. Do zobaczenia. * Wychodząc, ściągnął z szynkwasu swój sponiewierany płaszcz i zarzucając go na plecy ruszył w noc z gąsiorkiem pod pachą. Zapowiadała się interesująca podróż. *
Inarus (00:06): Pokiwał głową ze zrozumieniem i dopił piwo.
- Racja, łysy świeci jak wściekły. Pora już. - potwierdził słowa przedmówcy
- Jedźmy. Dzień jutrzejszy zapowiada się na długi i pracowity. Wypocząć trzeba - stwierdził wstając.
Reinfald (23:56): Kto wie, kto wie. * uśmiechnął się przechylając kubek do końca. * Może nawet i dożyję. Tymczasem północ blisko. * stwierdził, wyglądając przez okno na podczepiony do firmamentu atramentowego nieba księżyc. * Pora wracać. Jedziesz ze mną? Noc jest jasna, więc droga na bagna nie powinna zająć nam zbyt długo. Chyba że uzbroimy się w jakiś antałek. I kilka opowieści.
Inarus (23:51): - Widoki nie napawają optymizmem, ale jak się przyjrzeć dostrzec można potencjał tej ziemi - odpowiedział rezolutnie.
- A i ciężar historii i tradycji ukryty gdzieś w trzewiach tej krainy zaczyna kiełkować - dodał filozoficznie.
- Przy odpowiednim nakładzie pracy Galimor odzyska swoją świetność w niedługim czasie - uśmiechnął się nieznacznie.
Reinfald (23:33): A jak znajdujesz krainę? * zainteresował się, przepijajac do niego. * Fakt, jest jeszcze sporo do zrobienia. I wiele jeszcze minie nim uda się przywrócić temu miejscu świetność, ale nadal ta ziemia jest w stanie obrodzić w wiele...osobliwości. Wiesz że zanim nadeszła apokalipsa płacono tutaj tylko złotem. * uśmiechnął się kwaśno. * Pewien jestem że nie całe zapadło się pod ziemię.
Inarus (23:24): Chwycił podany kufel.
- Fakt, droga tutaj jest długa i... - zastanowił się szukając odpowiedniego słowa, jednak zrezygnował. - i ciekawa - dokończył tajemniczo.
- I Twoje też! - odpowiedział na toast podnosząc kufel do góry.
Reinfald (23:18): * Podsunął mu jeden z dostarczonych kufli. Drugi przygarnął dla siebie. * Pozostaje liczyć że w przyszłości nie przegapią okazji. Droga do Galimoru wciąż nie jest łatwa. Niewielu zna właściwy kierunek i potrafi wyznaczyć trasę. Bez przewodnika nie lza się tu dostać, ale kto wie. Kto wie. Być może niebawem zobaczymy się w innym towarzystwie? Tymczasem, Twoje zdrowie!
Inarus (23:14): Niemo pokiwał głową na słowa Trevina uśmiechając się pod nosem.
- Trzymajcie się ciepło, bo piździ dziś niemiłosiernie - uśmiechnął się i puścił oko do Reinfalda.
- Z Tobą jeszcze się napije, choć i mi zaczyna szumieć lekko - zwrócił się do towarzysza, gdy drzwi się zamknęły.
- Coś ludzie nam nie dopisali dzisiaj... - zagaił zmieniając temat
Karczmarz: Chwileczkę, przeca się nie rozdwoję! Reinfald piwo dla Ciebie!
Reinfald (23:01): Plotki * wzruszył ramionami. * Pogłoski. Sam zresztą, kilka o sobie rozpuściłem. * uśmiechnął się do maga, podążając w ślad za jego wzrokiem. Vidette miała już dość dzisiejszego wieczoru. * Bywaj Trevin. Uważajcie na siebie.
Kiedy wyszli ogarnął wzrokiem izbę. * Karczmarzu nalej nam piwa. * zmierzył wzrokiem Inarusa. * Chyba że i na Ciebie już pora.
Trevin Verren (22:55): Aż syknął, słysząc, że siostra zaczyna już bełkotać. Z oka nie spuszczał też jej wędrówki.
- Niech idzie. W sumie, to nie my będziemy mieli problem, a Kergis - uśmiechnął się cynicznie, ale też potarł w wyraźnym zakłopotaniu palcami, skronie - Gorzej jak strażnicę nam podpali. Tam i tak dach już ledwo się trzyma... Do zimy bez ludzi nie położymy nowego.
Wstał. Poprawił pas z nożami na biodrach, by mieć do nich dobry dostęp spod kurty.
- Nie ma co. Lepiej pójdę z nią. Pewnie i tak nas dogonicie... - kiwnął obu głową na pożegnanie i ruszył za siostrą.
- No chodź, chodź, mała. Pójdziemy do Strażnicy. A po drodze będziemy palić, gwałcić i rabować... - złapał ją pod ramię, by nie wyrżnęła mu orła gdzieś w progu. Po chwili oboje zniknęli za drzwiami karczmy.
Inarus (22:54): Odprowadził Reinfalda wzrokiem do stołu. Wstał gdy ten wyciągnął prawicę i uścisnął jego rękę.
- Inarus. Nie mieliśmy okazji, choć mam wrażenie jakby to nie było nasze pierwsze spotkanie. Słyszę o Tobie niemalże co chwilę od... - powiedział, ale niespodziewany kuksaniec mu przerwał.
- Uff - wypuścił powietrze i spojrzał we wskazanym kierunku odprowadzając filigrany diablego ciałka połączonego z winem ku drzwiom przybytku.
- Aha, miękka jak ziemniaki na obiad - stwierdził cicho.
Vidette (22:32): Puściła mimo uszu większość słów Reinfalda. Nic dziwnego. Za dużo ich wypowiedział, a ona zdążyła dopić resztę wina, którego nie rozchlapała z dzbana. I na dodatek, podniosła się, zaczynając maszerować, nieco chwiejnym krokiem w stronę drzwi.
- A w dupie was mam. Bawić się nie umiecie. Idę do Strażnicy! - tu czknęła pijacko i głośno - Pana Kergisa obudzę, to on się pójdzie ze mną bawić. Będziem palić, gwałcić i rabować! Jakem córka Simary Siejącego Chaos i Zniszszczzze... - już zaczął się jej plątać język - Zsniiisszzczeenie! O!
Trevin Verren (22:28): - Trudno się z tobą nie zgodzić - mruknął do Reinfalda, a zamiast odpowiedzieć Inarusowi, zdzielił go tylko lekko z łokcia w żebro.
- Ja wam nic nie chcę mówić, ale zaczynamy mieć niewielki problem... - ruchem głowy wskazał obu Vidette.